Sama nie wiem po co jeszcze zaglądam tutaj, powinnam skasować tego bloga. Pewnie za jakis czas to zrobię. Ale czasami piszą do mnie jeszcze dziewczyny z czego bardzo się cieszę. Hmm, jak widać żyję. Co więcej zdałam maturę i wybieram się na studia. Może to będzie prawo, może resocjalizacja. Szczerze powiedziawszy marzę o tym drugim, ale rosądek i rodzina każą wybrać pierwszą opcję. Nie wiem czy chcę być prawnikiem, wolalabym raczej psychologiem sądowym, a najchętniej zaczepiłabym się w monarze, ale czas pokaże jak się to wszystko ułoży. Poza tym pracuję nad kolejną książką, moze dane będzie kiedykolwiek kumuś ją przeczytać. W moim życiu wiele się przez ten czas działo, były wzloty i upadki, ale nie doprowadziłam się do stanu z 31.12. 2007r. Odeszła młoda, 18-letnia dziewczyna, która miała przed sobą wspaniałą przyszłość. Chciała zostać psychologiem. Dawała z siebie wszystko co najlepsze, energia, która z niej emanowała przyciągała wielu ludzi, nie wygrała z podstępną chorobą, mimo modlitw, najlepszych lekarzy, opieki Nasz Kochany Skarb odszedł wezwany przez Pana. Zostaniesz Kochanie na zawsze w naszych sercach, mimo, że minęło już ponad pół roku my nadal pamiętamy i wierzymy, że w dniu matury byłaś z nami [*]. Odeszła Danusia, wspaniała kobieta, mimo ponad 20letniej różnicy wieku świetnie się dogadywałyśmy,może przeczytasz ten wpis i wytłumaczysz mi, dlaczego tak nagle, z dnia na dzień mnie opusciłaś, nie mam do Ciebie żadnego kontaktu, a bardzo brakuję mi naszych rozmów, Twojego rozsądku, wiem, miałaś problemy, nie chciałaś o nich mówić, więc nie naciskałam,po prostu starałam się być. Brakuje mi Ciebie Danusiu! odeszła Weronika, która tak bardzo pomogła mi po śmierci Naszego Kochanego Skarba, rozumiala mnie, bo sama przeżyła wielką tragedię, może miała już dosć tej znajomości? Rozumiem ją, bardzo wszystko przeżywała, ale to dzielna dziewczyna, da sobię radę, jestem tego pewna. Odszedł ON, ten, ktorego kochałam/ kocham jak nikogo innego. Uświadomiłam sobie, że on mnie nie rozumie, mamy całkiem inne poglądy na życie, dla niego liczy się zabawa, liczy się to co jest tu i teraz, a ja nie potrafię tak. Uświadomiłam sobie, że przez 3lata kochałam jedynie wyobrażenie o tym chłopaku. Jednak jeżeli teraz zadzwoniłby i zaprosił na randke to poszłabym bez zastanowienia. Spotkania z nim były cudowne, on był wtedy cudowny. Był.Ale zranił. Ja nie potrafię się otworzyć przed kimś od razu, nie potrafię przytulić, pocałować. Jemu to przychodzi łatwo, z nim czułam się wyjątkowo, jaby nic się nie liczyło. Teraz spławiam wszystkich facetów. Wszystkich. Odszedł dziadek- jedyna życzliwa mi osoba z ojca rodziny. Kochałam go bardzo. Był alkoholikiem, ale nie potrafię go nienawidzieć za to, kiedy umarł poczułam ulgę, ponieważ nowotwór zżerał go od środka, śmierć to wybawienie. Wreszcie ja odeszłam. Odeszłam od Agnieszki. Nie potrafiłam udźwignać ciężaru tej znajomości, była toksyczna. Po tym jak chciałam popełnić samobójstwo to właśnie ona jako pierwsza się o tym dowiedziała, nie Danusia, ale Agnieszka. Miała to gdzieś. Wreszcie pół roku później odczuła moja oziębłość, wiem, że ją zraniłam. Może to nie wporządku. Przeprosiłam Izabell, dopiero niedawno uświadomiłam sobie, że te wszystkie rady, których mi udzielała były szalenie mądre, a mi nie pasowały. Dlaczego? Może dlatego, że za wiele musiałabym z siebie dać. Izabell to mądra kobieta, poczułam ulgę po rozmowie z nią.
Chyba zaczęłam przybliżać się do Mamy. Płakać mi się chcę jak widzę jej obojetność na picie ojca. Czasem się o nią martwię- dla niej to coś normalnego jedno, dwa piwa dziennie, raz na dwa dni. Może nie pije dużo, ale bywa, że często. Nie wiem, mam mętlik. Ojca chyba skreśliłam, czuję, że nie zbuduję relacji jakie powinny łączyć ojca i córke, ale mama...ją kocham i ona nie może...jak ojciec. Po prostu nie. Żyję przez te dwa lata po części dla niej, wiem, że ona nie dałaby rady gdybym wtedy się zabiła. Mam tak wiele obaw. Nie lubię nigdzie wychodzic, bo kiedy wracam z imprezy mam wyrzuty sumienia. Nie umiem tego dokładnie opisac, nie rozumiem tego. Nie lubię alkoholu, jedno piwo ze znajomymi to u mnie max, ale kiedy wracam to boję się, że Mama pomyśli, że się upiłam, a ja nie chcę żeby ona tak myslała, nie moze tak myśleć. Dlaczego mam takie obawy? Przecież nigdy się nie upiłam, a Ona nigdy nie miała pretensji jak gdzieś wychodziłam. Mama nie widzi nic złego w tym, że wypije z kolezankami piwo, wódke, ale ja się boję. Boję się, że ktoś zobaczy ją podchmieloną, że nie będzie w stanie się skontrolować. Nie znoszę jej kiedy jest pod wpływem alkoholu. Nie znoszę. Ojciec? Pije. Zawsze pił. Nikt tego nie traktuje poważnie, a ja zionę agresją w jego stronę, nie umiem z nim normalnie rozmawiać, często jest tak, że się do siebie nie odzywamy tydzien, bo on ma swoje sprawy, a ja jestem taka zła na niego, że nie jestem w stanie z nim rozmawiać. Bo niby o czym? Dla niego liczy się Mama, bo mu gotuje, robi zakupy, a ja na nic mu się nie przydam. Tak to odczuwam. A ja mam w sobie tyle żalu, tyle nie wypowiedzianych słów. Może kiedyś zapomnę. Narazie obawiam się tego, że cały ból "spycham" gdzieś dalej, w otchłan, w jakąś małą szczelinę mojej świadomości, tylko, że on może o sobie dać znać. Wybuchnąć w najmniej oczekiwanym momencie. Ostatnio zaczytuję się w poezji Sylwi Plath. Nieszczęśliwa kobieta.
"Skąd się bierze w człowieku tyle siły, kiedy wydaje się zupełnie przegrany, stracony, omotany, nasłuchuje i wyłapuje jedną dźwieczną nutę, która go prowadzi w życie, trochę po omacku, lecz dobrą drogą." /B.R./
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz